Józef Borzyszkowski
1

Pod koniec XX wieku w relacjach polsko-niemieckich zaszły – biorąc pod uwagę nie tylko pierwszy ogląd rzeczywistości – ogromne zmiany. Generalny bilans tych zmian, zwłaszcza w sferze polityki, jest pozytywny. Weryfikacji ulegają także odwieczne zdawałoby się stereotypy i to po obu stronach, choć bardziej po prawej stronie Odry. A jeszcze przecież wciąż aktualna jest granica Łaby, różnicująca mocno społeczeństwo niemieckie i jego obraz po stronie polskiej. I tu niejako z góry pragnę powiedzieć, że jest to daleko idące uproszczenie. Polacy, także historycy, nazbyt często ulegają potocznym opiniom samych Niemców, tłumaczących jednostronnie ich własne problemy na styku Ossi–Wessi, a także Polacy–Niemcy w kontekście naszej wspólnej, na szczęście nie zawsze niedobrej czy tragicznej przeszłości.

Podzielam opinię – wrażenie Roberta Traby, zawarte w liście zapraszającym do wyrażania naszego stanowiska, iż

»dialog polsko-niemiecki w badaniach historii najnowszej czy procesów narodowych zatrzymał się na poziomie »dobrych chęci«, bez właściwego pogłębienia i poszerzenia katalogu pytań badawczych.«

Jeszcze bardziej niepokoi mnie zjawisko wyrażone przez R. Trabę w słowach:

»Dokonuje się też zjawisko przejmowania starych tez »drugiej strony« bez należytej, nowoczesnej metodologicznie krytyki.«

O pozytywach nowej rzeczywistości zapewne będą mówili inni. Jest ich sporo; przede wszystkim wolność wyboru tematyki (wolność była u nas prawie zawsze, ale niekoniecznie pełna i dostatecznie łatwa!) i partnerów we współpracy polsko-niemieckiej. Jednakże ważniejsze jest skupienie się na tym, co winno budzić większy niepokój, aby usunąć jego przyczyny i ułatwić zbliżenie realiów do deklaracji.

W moim przekonaniu największy problem w komunikacji między polskimi i niemieckimi historykami tkwi w bardzo odmiennych warunkach badań po jednej i drugiej stronie Odry i Łaby, jak też w zbyt silnej jeszcze tradycji... Z jednej strony odchodzi w Niemczech i w Polsce do historii pokolenie historyków zajmujących się »po staremu« problematyką polsko-niemiecką. W Niemczech szczególnie chodzi o tych, którzy uprawiali takie badania z tytułu pochodzenia i zadań przypisanych do instytutów zajmujących się badaniami dziejów i kultury niemieckiej na wschodzie. Pozostały instytuty, przyszli do nich nowi ludzie, ale bez doświadczenia wojny, często chcący te doświadczenia ojców i dziadów, a więc tę czarną kartę historii nieco zapomnieć; uwolnić się od piętna hitleryzmu. U nas z kolei młodzi koledzy, uwalniając się od pamięci ojców o hitleryzmie i komunizmie, wszelkie zło gotowi są przypisać głównie komunizmowi, a przynajmniej na równi traktować to, co wydarzyło się przed i po 1945 roku. Po prostu, często dochodzi do zapominania o łańcuchu przyczyn i skutków, wyrywania zeń i oceny wyłącznie konkretnych ogniw. Można też niekiedy zauważyć brak wspólnego systemu wartości, których obecność w badaniach historycznych, jak i w polityce, wydaje się szczególnie ważna. Ze smutkiem tu i tam nazbyt często obserwuję moralność Kalego, przyjmowanie roli spowiednika dającego rozgrzeszenie.

Z drugiej strony trzeba podkreślić nierówność finansowych warunków badań i edytorstwa publikacji historiograficznych. Mimo ograniczeń po stronie niemieckiej są one tam bez przesady kilkakrotnie większe. Dotyczy to także warunków pracy i życia codziennego badaczy, łatwo sprawdzalnych i boleśniej odczuwanych w warunkach postępującej – mówiąc brzydko – globalizacji czy integracji. Po stronie polskiej nie maleje zainteresowanie dorobkiem historiografii niemieckiej, a także językiem niemieckim, a więc literaturą i źródłami. To rzecz godna szczególnej uwagi. W przypadku sąsiadów muszę przyznać rację kolegom niemieckim, wskazującym na inne przestrzenie zainteresowania wśród historyków, zwłaszcza młodych, po obu stronach Łaby, niż relacje polsko-niemieckie. Są wprawdzie także młodzi koledzy świetnie znający dorobek historiografii polskiej, ale dominują wciąż prace pisane bez znajomości tego, co powstało w języku polskim. Aby to zmienić, potrzebna jest przede wszystkim większa aktywność z naszej strony.

Żadnych złudzeń, Panowie! Usłyszeli to już kiedyś nasi rodacy! W sumie jednak to znacznie dłuższa historia i bardziej skomplikowana rzeczywistość i sprawa. O tyle jednak nieciekawa, niebezpieczna, że po stronie polskiej także w nauce wolność nie idzie dostatecznie w parze z odpowiedzialnością i kontrolą, czyli krytyką. Łatwiej dziś o wzrost miernot i oportunistów z tytułami, a tym samym ich roli w kontaktach polsko-niemieckich. Słabość krytyki naukowej i tu, i tam jest wciąż aktualna.

W metodologii i etyce naukowej – ludzi nauki – widzę zarówno przyczyny niepokojących zjawisk, jak i pierwszorzędne źródła koniecznych zmian na lepsze. Aby w tych sferach nastąpiło zbliżenie, konieczne są stałe, przynajmniej częstsze kontakty, gęstsza współpraca i wzajemne rozpoznawanie dorobku naukowego obu stron. Potrzebne są też środki na konferencje naukowe, seminaria, warsztaty, badania archiwalno-biblioteczne poza krajem, wspólne polsko-niemieckie podróże studyjne po terenach, których przeszłość może być przedmiotem nie tyle dalszych polemik, ile spotkania. Potrzebne są środki na wydanie ważnych prac historyków polskich, także w języku niemieckim.

To oczywiście nie metodologia, ale bliska metodologii naukowej polityka. Tymczasem nie mamy polityki w tej dziedzinie, dotyczącej rozwoju nauki, zwłaszcza humanistycznej i samej historii. A słyszymy wciąż coś przeciwnego: jest dobrze, będzie lepiej! Tymczasem i tutaj słowa, zaklęcia nie wystarczą. Ze wstydem muszę wskazać fakt, iż próby wspólnych działań – wypracowania ustaleń metodologicznych i realizacji wspólnego projektu – np. wydawnictwa typu Pomorze – mała ojczyzna Kaszubów. Kaschubische-pommersche Heimat, Gdańsk–Lübeck 2001 – są możliwe głównie dzięki środkom niemieckim i społecznemu wręcz zaangażowaniu historyków i innych humanistów polskich. O pomstę do nieba woła fakt, iż polskie ministerstwo ds. nauki – czyli KBN – nie znalazło A. D. 2001 środków na druk kolejnych tomów Historii Pomorza pod red. G. Labudy i S. Salmonowicza, podobnie jak na rocznik Instytutu Kaszubskiego Acta Cassubiana. Czy to nie wstyd, że na badania kaszuboznawcze, pomorzoznawcze łatwiej znaleźć środki w fundacjach czy instytucjach niemieckich!? Sam nie wiem, jak to nazwać i co o tym sądzić!? Pozostaje tylko głęboki wstyd i smutek, że generalnie nauka i edukacja w mentalności naszych polityków, niekiedy także profesorów, a zwłaszcza humanistyka, stanowią margines nie godzien uwagi i... przyzwoitości. Podzielam bowiem opinię tych, którzy twierdzą, iż Polska to bogaty kraj. Niestety, każde bogactwo łatwo trwonią nieuczciwi, nieznający tego, co to praca, praca organiczna przede wszystkim, podobnie jak i służba społeczna. O kontekście polityka–nauka–historia z odniesieniami do realiów polsko-niemieckich i Pomorza mówił rok temu w wykładzie inauguracyjnym – rok akademicki 2000/2001 w Gorzowie Pomorskim, nazywanym po 1945 roku Wielkopolskim – z dużym niepokojem profesor Włodzimierz Stępiński ze Szczecina. To głos wart szczególnie wnikliwej refleksji nie tylko z naszej strony.

Z metodologii zszedłem prawie na moralizowanie. Niestety, zły przykład starszych, zmniejszane lub żadne (nieklarowne standardy) wymagania, mają wpływ także na »nowe« i nową generację historyków, zaangażowanych w dialogu polsko-niemieckim. Także wśród młodych – obok rzetelnych, pracowitych, ambitnych i twórczych badaczy – obserwuję oportunistów, pozorantów. Przede wszystkim niepokoi łatwość, z jaką niektórym starszym kolegom przychodzi zmiana stanowiska lub nawet liczb, np. w zakresie oceny strat polskich w II wojnie światowej, jak i u młodych brak krytycyzmu wobec tego rodzaju zjawisk. Zbyt wiele jeszcze w dialogu polsko-niemieckim emocji i słabości warsztatowych; za mało wytrwałości w dochodzeniu do różnych źródeł i... krytycyzmu. Chciałoby się rzec, że zbyt wiele naiwności. Niestety, dostrzegam niekiedy raczej więcej wyrachowania i pójścia na łatwiznę. Źródła tych zjawisk upatruję także w braku dobrych uregulowań prawno-finansowych. Z jednej strony nadmiar niby-innowacyjnych rozwiązań – raczej wyłącznie biurokratycznych, z drugiej brak rzetelności w wykorzystaniu nader niewystarczających środków. A wszystko zło sprowadzić można do naszych wewnętrznych słabości – środowiska historyków i... polityków, całego społeczeństwa polskiego, żyjącego w przejściu, gdzie najsilniej działają różne przewiewy przynoszące zarazę. Nasze polskie słabości zwiększają słabości strony niemieckiej i odwrotnie. Ale o niemieckich nie wypada mi więcej mówić. By było inaczej, długo jeszcze wysiłek ze strony polskiej winien być większy niż naszych partnerów. Jednakże przede wszystkim trzeba o tym zacząć głośniej i konsekwentniej mówić. Inaczej lepperyzm czy rydzykowość zaleje środowisko historyków.

Na koniec pragnę podkreślić, że w sytuacji rzeczywistej, profesjonalnej dyskusji i współpracy, przy profesjonalizmie strony polskiej, nie ma większych trudności w uzyskaniu zgody partnerów niemieckich co do faktów i generalnych wyjaśnień – ocen: 2 x 2 = 4! Liczę na to, że zarówno młodzi jak i starzy historycy zaczną się uczyć także z historii i mieć większy respekt przed nią – przed historiografią następnych pokoleń.

Kiedyś, przed wielu laty, jeszcze przed naszą »aksamitną rewolucją«, w sferze kontaktów świeccy–duchowni z silnym osadzaniem współczesności w przeszłości, uświadomiono mi, że mam większą – jako historyk – siłę oddziaływania na np. biskupa. Biskupi bowiem nie boją się opinii podwładnych duchownych, tym bardziej tzw. zwykłych wiernych;

»oni nawet Pana Boga się nie boją, z którym są w bliskiej zażyłości. Jednak i oni liczą się z historią …«