Tłumaczenie: Jolanta Pawłowska
Wydaje mi się frapujące, że dialog między polskimi i niemieckimi historykami najczęściej utrudniają tematy, które bynajmniej nie są ani aktualne, ani kontrowersyjne ze względów politycznych. Kiedy w czasie tak zwanej kampanii rezolucyjnej w 1998 roku niemieckie związki wypędzonych uzależniły wstąpienie Polski do Unii Europejskiej od przyznania odszkodowań wypędzonym Niemcom, a strona polska zaczęła podejrzewać, że za zwracaniem uwagi na niejasne zagadnienia własnościowe kryje się zamach na integralność terytorialną kraju – historycy, którzy zajmowali się tematyką wypędzenia i wysiedlenia przymusowego (a w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych było ich po stronie polskiej dość dużo), jakby tego w ogóle nie zauważyli.
Szukając problemów w dyskursie fachowym, nie powinniśmy zatem aż tak bardzo koncentrować się na aurze politycznej, o której donosi prasa codzienna. Powinniśmy raczej postawić sobie pytanie o to, które tematy z własnej winy historyków zamieniły się w ciągu ostatnich dziesięcioleci, czy też ostatnich dwóch wieków, w prawdziwe pola minowe. Przede wszystkim należy tu wspomnieć o tych zagadnieniach, przy których opracowywaniu historycy przyczyniali się do legitymizacji stanu posiadania danego narodu. Dziś, w epoce »postnacjonalistycznej«, jesteśmy aż nazbyt pewni, że nie angażujemy się w tego typu naukową legitymizację. Jednak nawet wtedy, gdy jako naukowcy nie wiążemy się z żadną opcją polityczną, pozostajemy przecież pod wpływem badań i metodologii poprzednich pokoleń i nierzadko bardzo szybko znowu zaczynamy zajmować się zagadnieniami, które zdeterminowały ich horyzonty naukowe.
Problemy w dialogu historyków powstają także tam, gdzie pojęcie »komunikacja« rozumiane jest jako mówienie o pewnym aspekcie wspólnej historii przy pomocy idealnie pokrywających się terminów. Jeżeli chodzi o tak zwane białe plamy, to dyskusje terminologiczne wydają mi się raczej mało owocne – o wiele ważniejsza jest wspólna praca badawcza, dzięki której można stworzyć podstawę faktograficzną dla różniących się między sobą świadectw pamięci historycznych. I jeżeli nawet wtedy nie uda się znaleźć wspólnych terminów, to jeszcze bynajmniej nie oznacza, że komunikacja dotycząca spornych tematów nie jest możliwa. Potwierdza to tylko zjawisko znane z innych kontekstów społecznych: pamięć historyczna tworzy się w konkretnej społeczności i – co z tego wynika – podlega wpływom warunków światopoglądowych, politycznych, narodowych i państwowych, a także zależnych od właściwości danej nauki.
Problemy komunikacyjne nie są jednak uwarunkowane jedynie merytorycznie i tematycznie. Choć po roku 1989 osobiste kontakty między polskimi a niemieckimi historykami stawały się coraz bardziej intensywne, nie należy zapominać o tym, że mamy tu do czynienia ze spotkaniem dwóch różnych światów naukowych. Uświadomiłam to sobie w szczególny sposób, kiedy współpracowałam przy realizacji polsko-niemieckiego projektu dotyczącego losów Niemców na terenie Polski w latach 1945–1950. Bardzo rzadko dochodziło do trudności komunikacyjnych między polskimi i niemieckimi naukowcami w kwestiach merytorycznych. O wiele trudniej było się nam porozumieć co do metodologii, jaką mamy stosować wobec badanych zagadnień. Wykształcenie akademickie i socjalizacja – przebiegające inaczej w każdym kraju – sprawiały, że na podstawie dostępnego nam materiału źródłowego budowaliśmy zupełnie różne syntezy – i to bynajmniej nie dlatego, że czuliśmy się związani z jakąś racją stanu: po prostu nauczyliśmy się obchodzić ze źródłami w różny sposób. Jeszcze długo w takich sytuacjach będziemy sobie wzajemnie wiele tłumaczyć – i nie dotyczy to tylko postępowania metodologicznego i teoretycznego. Kto zajmował się redakcją polsko-niemieckich publikacji, ten wie, że nawet kompetencja językowa nie chroni przed nieporozumieniami. Może ma to pewien związek z faktem, że zbyt często staramy się sobie wyobrazić sposób myślenia drugiej strony. Musimy pamiętać o tym, że jako historycy sami jesteśmy częścią tego, co mamy obiektywnie obserwować.
Za najbardziej sensowne rozwiązanie uważam wychodzenie poza bilateralne stosunki polsko-niemieckie; najgorszym przypadkiem koncentrowania się wyłącznie na stosunkach bilateralnych jest zajmowanie się nimi według dawnego wzorca, który dążył do uzasadnienia zasięgu terytorium danego narodu. Aby pokonać stare problemy komunikacyjne, wynikające z konwencjonalnych sposobów postrzegania, warto byłoby położyć większy nacisk na inne pytania niż te, czy region X w okresie Y był polski, czy też niemiecki. (Pytanie to – szczególnie wtedy, kiedy zadajemy je w związku z pewnymi epokami historycznymi – jest równie anachroniczne, jak przenoszenie modnego paradygmatu badawczego dotyczącego ideału społeczeństwa obywatelskiego Europy XXI wieku na dawne struktury organizacyjne, które czasem można zauważyć także dziś.) Poza tym przeciwieństwa występujące między narodami (rzeczywiste czy skonstruowane) nie są ani jedynymi, ani najważniejszymi faktorami, które budują strukturę społeczeństwa. Próby odpowiedzi na pytanie o tworzenie się relacji między płciami albo nadchodzące w nich zmiany pokazują, że struktury społeczne mogą być budowane i umacniane przy pomocy innych symboli. Bardzo ważne wydaje mi się także intensywniejsze wykorzystywanie dyscyplin pokrewnych historii. Tradycyjnej historii prawa można by zapewne zarzucić, że zbyt mocno koncentruje się na ustalonych normach, nie uwzględniając rzeczywistej sytuacji społeczeństwa. Jednak z drugiej strony, skupienie się na systemach porządkujących społeczeństwo, takich jak prawo czy religia, daje nam możliwość wyznaczenia szerszych przedziałów, przekraczających punkt widzenia państwa narodowego oraz implikujących pytania o procesy transferu. Do otwarcia się na nowe tematy może przyczynić się także zrezygnowanie z dawnego systemu regionalnego i historycznego przyporządkowania. Być może należy zrezygnować z badań wschodnich, które są niemiecką specjalnością i wywodzą się ze specyficznej niemieckiej tradycji naukowej. Czasem wydaje mi się, że w badaniach dotyczących regionów Europy Środkowej zasadnicze uwzględnienie historii Europy Zachodniej (w tym historii Niemiec) powinno chronić przed występowaniem fałszywych ocen.
Wielu młodych niemieckich historyków nie wątpi w to, że zasadniczo oddzielili się od tradycyjnych »badań wschodnich«. A ponieważ wychodzą z takiego założenia, niekiedy nie są świadomi tych pól minowych, jakie nadal występują w dyskusjach polskich i niemieckich historyków. Poza tym nieustannie należy zadawać sobie pytanie, czy socjalizacja naukowa nie wywiera na nas przypadkiem większego wpływu niż aktualne poglądy polityczne. Zwykłe założenie »poprawności politycznej« nie chroni jeszcze przed nieporozumieniami z polskimi kolegami. Ten, kto obserwuje stosunki polsko-niemieckie dopiero od roku 1989, nie osiągnął zapewne nawet takiej wrażliwości, jaka cechowała osoby nawiązujące kontakty z Polską w okresie zimnej wojny, który był o wiele bardziej niekorzystny ze względów politycznych. Z drugiej strony trzeba przyznać – i dotyczy to przedstawicieli wszystkich pokoleń – że czasy się zmieniły. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że zadowolimy się stwierdzeniem, iż stosunki polsko-niemieckie są dziś o wiele lepsze niż kiedykolwiek wcześniej i nie wykorzystamy tych naprawdę nowych możliwości.
Dla młodego pokolenia historyków praca w archiwach Polski i całej Europy Środkowo-Wschodniej i Wschodniej stała się w znacznym stopniu rzeczą oczywistą, co wydaje mi się niezwykle ważne. Oznacza to, że historycy niemieccy zajmują się tematami, które do tej pory dostępne były przede wszystkim dla historyków polskich, co czasem może budzić pewną nieufność strony polskiej. Źródeł tej nieufności można szukać w powątpiewaniu w kompetencję językową lub znajomość historii regionu. Może ona także wynikać z obawy, że polskie źródła posłużą za potwierdzenie starych, niemieckocentrycznych tez. Wprawdzie Polsko-Niemiecka Komisja Podręcznikowa obradowała przed rokiem 1989 w mniej korzystnych warunkach, ale to jeszcze nie oznacza, że praca historyków, którzy dziś zajmują się stosunkami polsko-niemieckimi, jest o wiele prostsza, a korzystniejsza sytuacja polityczna chroni nas przed nieporozumieniami.