Tłumaczenie: Jolanta Pawłowska
Dziesięć lat po podpisaniu porozumień z lat 1990–1991 stosunki polsko-niemieckie osiągnęły nieznany wcześniej poziom. Prezydent niemiecki podczas swojego pobytu w Warszawie myli dwa powstania przeciw niemieckiej władzy okupacyjnej, które miały miejsce w czasie II wojny światowej, a polskie media bynajmniej nie poświęcają temu tyle uwagi, ile niemieckiemu kanclerzowi, który zrobił sobie zdjęcie w habicie rycerza Zakonu Krzyżackiego. Nie oznacza to jednak, że naukowe badania nad przeszłością stosunków polsko-niemieckich stały się już niepotrzebne. Historycy nie mają obowiązku dostarczania argumentów na rzecz izolowania się od jakiegoś narodu lub zbliżenia z nim, nie muszą też sami pełnić gdzie tylko się da funkcji pionierów.
W odróżnieniu od warunków politycznych światy naukowe w obu krajach zmieniły się w bardzo małym stopniu. Trudno jednak przeoczyć jeden przypadek nierównoważności: stosunki polsko-niemieckie miały i nadal mają dla Polski o wiele większe znaczenie niż dla Niemiec. Podczas gdy w Polsce badanie historii sąsiada stanowi ważną część historii powszechnej, w Niemczech pozostaje ono dyscypliną specjalistyczną, której przedstawiciele nie mogą sobie pozwolić na poświęcenie się tylko tym zagadnieniom. Niemcy muszą więc najpierw poznać zakres wiedzy swoich polskich kolegów, nim, jako partnerzy w dyskusji, będą mogli oczekiwać czegoś więcej niż tylko życzliwego zainteresowania i zwykłej Polakom przyjaznej otwartości.
Pojawiają się wprawdzie problemy komunikacyjne, chociaż – inaczej niż w czasach pionierskiej działalności Komisji Podręcznikowej – na spotkaniach z udziałem strony niemieckiej nie mówi się już prawie wyłącznie w języku niemieckim, uczestnicy nie starają się też porozumiewać »każdy po swojemu«. Odmienne kultury naukowe przejawiają się raczej w tekstach pisanych, nie w referatach. Trudno zaszczepić radość z budowania nowych terminów w oparciu o słownictwo greckie czy łacińskie w kraju, w którym profesorowie uniwersyteccy piszą dla zainteresowanego historią społeczeństwa, a nie przede wszystkim dla fachowych czytelników. W związku z tym pozostaje niezbyt silne zainteresowanie dyskusjami teoretycznymi.
Taka asymetria utrudnia dialog między polskimi a niemieckimi historykami, niezależnie od tego, jakimi tematami się oni zajmują. Niemieckie publikacje są często odbierane w Polsce jako intelektualna wirtuozeria, pozostająca bez żadnego związku z codziennym życiem historyka, polskie publikacje w Niemczech, i to niezależnie od ich przedmiotu – jako w gruncie rzeczy mało wiążące, bo zbyt zakorzenione w tradycji pozytywizmu.[1] Poza tym na wschód od Odry nadal przeważa historia polityczna, przeciwko której wyruszyli w pole zwolennicy historii społecznej i historycznego kulturoznawstwa [to pojęcie też w zasadzie nie istnieje w polskim obiegu naukowym – red.] z Republiki Federalnej. Na przebieg tych debat znaczny wpływ mają także konflikty pokoleniowe, które, z powodu odmiennej struktury kształcenia akademickiego i związanej z tym innej struktury zależności, w Polsce byłyby nie do pomyślenia.
Różnice wywołane przez przynależność do danego pokolenia są wprawdzie zauważalne w dialogu między polskimi a niemieckimi historykami, ale w praktyce badawczej są bardziej niż dominujące. Przynajmniej autor tego tekstu doświadczył kiedyś, że możliwe są próby nowatorskiego podejścia do historii stosunków polsko-niemieckich – i to ponad podziałami pokoleniowymi.[2] Kiedy wśród członków grupy badawczej dochodziło do kontrowersyjnych dyskusji, to podziały wcale niekoniecznie musiały przebiegać między narodowościami i pokoleniami – podobnie jak – takie mam przynajmniej wrażenie – w przypadku projektu dotyczącego przymusowych wysiedleń, prowadzonego przez Włodzimierza Borodzieja i Hansa Lemberga. Nowych tendencji nie należało szukać w nowej tematyce, ale w sposobie opracowania, co stało się najbardziej wyraźne w podziale pracy między polskimi a niemieckimi historykami. Odwrócenie się od zasady narodowej identyfikacji badacza z przedmiotem jego badań zdaje się zgadzać z wygłoszonym niedawno przez Wolfganga Reinharda postulatem historii jako delegitymizacji (por. »Frankfurter Allgemeine Zeitung« z 26 listopada 2001). Oznacza to, że historycy obu krajów trochę bardziej otwierają się na historię narodową drugiego kraju i nie pytają przede wszystkim o »udział Niemców« względnie o »polonica«.
Ostatnio coraz częściej historia stosunków między dwoma narodami rozszerzana jest do sfery badań porównawczych, w co, siłą rzeczy, musiały zostać włączone najważniejsze zjawiska polskiego i niemieckiego teatru wydarzeń. I tak, obok tradycyjnych rozważań dotyczących polityki wobec mniejszości i narodowych stowarzyszeń w cesarstwie bądź, jak częściej używa się w polskiej literaturze przedmiotu, w zaborze pruskim (S. Grabowski), spotykamy porównywanie przymusowych wysiedleń z Kresów i z dawnych wschodnich terenów Niemiec (prace Ośrodka KARTA) czy też integracji wypędzonych w Polsce Ludowej i na terenie sowieckiej strefy okupacyjnej (Ph. Ther). W podobny sposób porównywano polską i niemiecką politykę społeczną przed, w czasie i po II wojnie światowej (M. G. Esch). Od tego – z całą pewnością spowodowanego przez różnice pokoleniowe – »wyzwolenia od dawnych uprzedzeń« jest jednak tylko jeden krok do naiwności, o ile zaniedba się krytyczną, opartą na tradycji weryfikację tych rzekomo nowatorskich stanowisk. Należy docenić fakt, że Polska, jako część Europy, została uwzględniona także w szeroko zakrojonych badaniach – jednak wydaje się, że tym samym uchylono tylną furtkę, przez którą mogą się prześlizgnąć jakoby dawno już pokonane stereotypy o przepaści między Wschodem a Zachodem.[3]
Jak wiadomo, porównanie jest sposobem obserwowania – nie zaś metodą. Wydaje się, że nie wyczerpano jeszcze możliwości niezbyt aktualnych podejść metodologicznych. Jeżeli chodzi o okres międzywojenny, brakuje podstawowych badań społeczno-gospodarczych dotyczących polsko-niemieckich terenów przygranicznych. Nawet na pytanie, co było »polskie«, a co »niemieckie« na przestrzeni setek lat, nie mamy jeszcze wystarczającej odpowiedzi. Niech zainspirowani postmodernizmem dekonstruktywiści zajmują się wybranymi tekstami kultury elitarnej. Najważniejsze jest odejście od centralnego i normatywnego pojmowania historiografii i zwrócenie się w kierunku mniejszych jednostek, aż po codzienność stosunków międzyludzkich. Nawet kiedy ogólnonaukowe koncepcje jak »Ostforschung« (»badanie historii Europy Wschodniej«) czy też »polska myśl zachodnia« zdają się świadczyć o tym, że interdyscyplinarność sama w sobie musi być wartościowa, należy szukać bodźców płynących z dyscyplin pokrewnych. Tym bardziej że w Polsce nauki społeczne są o wiele bardziej zorientowane na historię niż w Niemczech, co niedawno udowodniły nowoczesne, bazujące na tzw. oral history badania dotyczące Wileńszczyzny.[4]
Dlaczegóż by z zainteresowania historią wieloetnicznych regionów Europy Środkowo-Wschodniej nie miały narodzić się wskazania dotyczące budowy teorii i modelów w badaniach międzynarodowych? Tak samo jak od polskiej historiografii można by sobie życzyć przede wszystkim silniejszego zainteresowania metodologicznego, tak zadaniem dla strony niemieckiej pozostaje przyczynić się do lepszej znajomości historii Polski – i to nie tylko wśród polityków.
[1] Por. rozważania Krzysztofa A. Makowskiego w jego recenzji pracy doktorskiej Cornelii Östreichs »Des rauhen Winter ungeachtet...«. Die Auswanderung Posener Juden nach Amerika im 19. Jahrhundert, Hamburg 1997, »Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego« 2000, nr 4, s. 543 i nn.
[2] Por. Polacy i Niemcy między wojnami. Status mniejszości i walka graniczna. Raporty władz polskich i niemieckich z lat 1920–1939, (red.) Rudolf Jaworski [*1944] i Marian Wojciechowski [*1927], opr. Mathias Niendorf [*1961] i Przemysław Hauser [*1942], München/New Providence/London/Paris 1997. Inicjatorem tego projektu był Martin Broszat [1926–1989], t. 1–2.
[3] Por. referat Jürgena Kocki z okazji rocznicy założenia Instytutu Herdera, Das östliche Mitteleuropa als Herausforderung für eine vergleichende Geschichte Europas (Wschodnia Europa Środkowa jako wyzwanie dla badań komparatystycznych historii Europy), w: »Zeitschrift für Ostmitteleuropa-Forschung« 49 (2000), ss. 159–174, razem z bynajmniej nie fałszywym, ale wymagającym wyjaśnienia stwierdzeniem: Kiedy porównujemy niemieckie mieszczaństwo XVIII i XIX wieku z mieszczaństwem Europy Zachodniej, zdaje się, że pod wieloma względami czegoś mu brakuje. Kiedy porównuje się je z mieszczaństwem w Polsce lub na Węgrzech – wydaje się ono jednak niezwykle mieszczańskie, silne i atrakcyjne (s. 168).
[4] Por. Kaja Kaźmierska, Doświadczenia wojenne Polaków a kształtowanie tożsamości etnicznej. Analiza narracji kresowych, Warszawa 1999.