Roswitha Schieb: Literarischer Reiseführer Breslau
Andrzej Zawada
1
Roswitha Schieb: Literarischer Reiseführer Breslau. 404 S., Integralbroschur, zahlr. farb. u. s-w. Abb., zweispr. Karten, Zeittafel, Kurzbiographien, Straßennamenkonkordanz, Namensregister. Potsdam: Deutsches Kulturforum, 2004. € [D] 19,80 / SFr 33,

Dialog – Magazyn Polsko-Niemiecki № 74–75 • 01.07.2006

Przedruk artykułu za zezwoleniem magazynu Dialog


Kilka miesiecy temu ukazała się w Niemczech książka, po którą sięgnąłem z łapczywym zainteresowaniem. Tytuł tej książki brzmi Literarischer Reiseführer Breslau. Oglądanie jakiegoś miejsca oczyma pisarzy, którzy patrzyli na nie przed nami, wydaje mi się szczególnie pociągające. Wzrok pisarzy jest przenikliwy jak laser. Potrafi prześwietlać teraźniejszość i przenikać za kolejne zasłony do ukrytych pod nimi warstw przeszłości. Pisarze patrzą na przestrzeµ jak na tekst. Wszystko jest dla nich tekstem – architektura, krajobraz, przedmioty, biografie ludzi, przeszłe zdarzenia, zapisane w oficjalnej pamięci jako fakty historyczne. Dla oczu pisarzy cały świat jest lekturą. Dla uszu pisarzy rzeczywistość jest polifonią. Dlatego książka, której tytuł obiecuje, że po Wrocławiu oprowadzą nas pisarze, dawni i dzisiejsi, jest obietnicą ekscytującą. I dodatkowo to jeszcze – że będzie to wędrówka właśnie po Wrocławiu.

Mieszkam we Wrocławiu od 1966 roku, czyli już dość długo, a jednak mój głód poznawania tego miasta wcale nie maleje. Nie jestem pewien, czy to normalne i czy inni wrocławianie także czują tę potrzebę, ale myślę, że raczej tak. Wnioskuję to z liczby i rozmaitości publikacji, jakie – szczególnie w ostatnich kilku latach – cieszyły się naprawdę dużym zainteresowaniem czytelników. Chyba nie skłamię, jeżeli powiem, że na przełomie XX i XXI wieku Wrocław stał się ulubionym bohaterem jego mieszkańców.

Spacer pierwszy:
Bohater zbiorowej wyobraźni

Bohater zbiorowej wyobraźni jest kreacją, choćby był nie wiem jak materialny. Reguła ta włada w tym samym stopniu wizerunkami królów, jak idoli estrady, zwycięstw przechowywanych przez plemienną pamięć, jak znaczących miejsc i urodziwych miast.

Popatrzmy na dzisiejszy Wrocław. Czy nie jest piękny? Przespacerujmy się po Rynku, barwnym i czystym jak chyba nigdy przedtem. Nasze spojrzenie cieszą renesansowe i barokowe kamienice, zdobione bogato, ale z wdziękiem. Czy kiedykolwiek były tak bardzo kolorowe i tak zadbane? Można wątpić, jeżeli się pomyśli o cywilizacyjno-sanitarnych standardach poprzednich stuleci. Nasze stopy przemieszczają się po nowych, równych, ułożonych w dyskretne wzory brukach. Ani odrobiny kurzu, błota, śmieci, nie mówiąc już o naturalnych przed stuleciem końskich bobkach. Które, oczywiście, szybko sprzątano.

Z Rynku możemy pójść – na przykład – w stronę Ostrowa Tumskiego. Po drodze miniemy stary, jezuicki budynek Uniwersytetu, z pietyzmem odnowiony, z dachem pokrytym świeżą blachą miedzianą. Wieczorem profesjonalnie oświetlony, urzeknie nas barwą i rytmem harmonijnej fasady. Stoi tutaj już ponad trzysta lat, więc nie może nas nie wzruszyć jego spokojna trwałość. Z daleka wygląda jak wielka skała jasnego piaskowca, a zmienne prądy epok opływają go jak czarne wody Odry. Na ten widok trudno się ustrzec przed sentymentalnym wzruszeniem i nie pomyśleć, że może jednak ludzkość nie jest taka beznadziejna, skoro tyle stuleci trwa przy swoich uniwersytetach.

Dalej przejdziemy obok gmachów dawnego klasztoru krzyżowców, teraz biblioteki Ossolineum, przechowującej przywiezione tu w 1945 roku z należącego dzisiaj do Ukrainy Lwowa zabytki narodowej kultury polskiej, przede wszystkim literackiej. Tu jest przechowywana relikwia narodowej literatury – rękopis epopei Adama Mickiewicza Pan Tadeusz. Poemat ten został napisany w Paryżu, przez poetę wychowanego i wykształconego w Wilnie, stolicy Litwy, wcześniej współtworzącej federacyjne Królestwo Polskie. Teraz ta symboliczna esencja polskości znajduje się we Wrocławiu, stolicy Śląska. Na tym Śląsku w XIII wieku niemiecki mnich z zakonu cystersów w niedalekim od Wrocławia Henrykowie zapisał w łacińskiej księdze jedno zdanie w miejscowym języku. Jest to pierwsze znane zdanie zapisane po polsku.

Może nie szukajmy metaforycznych sensów w tych i w podobnych związkach faktów. Po prostu – takie są drogi i bezdroża dziejów. A z drugiej strony – potrzeba odczytywania sensów należy do zespołu elementarnych potrzeb człowieka. Więc może nie zabraniać sobie tej przyjemności i tylko pamiętać o tym, że przy zaspokajaniu potrzeb konieczny jest umiar. Czyli zdrowy rozsądek.


Spacer drugi: Kreacja zwana Wrocław

W 1945 roku Wrocław był kupą gruzów. Po prostu – kupą gruzów.

Równie dobrze można powiedzieć, że na skutek drugiej wojny światowej Wrocławia nie było wcale.

Pozostawało jedynie miejsce i pamięć o tym, że w miejscu tym żyło do niedawna znaczne w tej części Europy miasto. Teraz to miejsce należało uprzątnąć i zbudować tu nowe miasto. „Ta okolica łagodna nad poważną rzeką / jest miejscem jedynym pod nowej stolicy Rzym”, napisał tragiczny poeta, który przyszedł na świat w tym szczególnym 1945 roku. Roku, który dla miasta był końcem i początkiem.

Czasami mam wrażenie, że o tym zapominamy. Ale może trzeba zapominać? Może wymaga tego sama istota życia? Chociaż mądrzy ludzie powiadają, a należą do nich także pisarze, że brak pamięci zabija. Wcześniej albo później.

Kiedy już miniemy starannie odremontowane budynki Ossolineum i posuwając się nadal na wschód dojdziemy do mostu Piaskowego, zobaczymy sylwetkę Ostrowa Tumskiego, z charakterystycznymi wieżami katedry i strzelistą wieżą Świętego Krzyża. Gotyk i barok Ostrowa Tumskiego, zieleń jego skwerów i kameralność uliczek, oświetlanych wieczorem gazowymi lampami, jego cisza i niesłyszalny plusk upływającej obok wody, czynią z tej niegdysiejszej wyspy najbardziej kojący zakątek miasta. Ostrów Tumski też nigdy jeszcze nie był tak piękny jak dzisiaj.

Kojąca słodycz jego urody wynika zapewne z pietyzmu, z jakim odtworzono tę najstarszą i serdeczną część miejskiego organizmu. Ale wynika również z przekonania o tym, że miejsce to w największym stopniu jest mieszkaniem pamięci. Kto tędy przechodzi, wyraźnie czuje, że to właśnie tutaj mieszka genius loci.

Taki geniusz potrafi stworzyć miasto, którego już nie było.


Spacer trzeci: Genius loci

I to z powodu tego geniusza, z powodu chęci ujrzenia tego ducha miasta, rzuciłem się z takim apetytem na książkę pod tytułem Literarischer Reiseführer Breslau (Przewodnik literacki po Wrocławiu).

Roswitha Schieb proponuje, abyśmy poznawali miasto podczas siedmiu spacerów. Pierwszy spacer – wokół Rynku. Drugi – po starówce. Trzeci – na Ostrów Tumski. Podczas tych wędrówek poruszamy się po najstarszym centrum miasta, oglądamy jego wymiar średniowieczny i na ogół jeszcze harmonijne na tym średniowiecznym fundamencie nawarstwione pokłady późniejszych epok. Widać to zwłaszcza na Ostrowie Tumskim, który dla wspominanego literackiego przewodnika po mieście symbolizuje „wrocławski świat katolicki”, jak to określa podtytuł rozdziału. I tak oto architektonicznie ukształtowana przestrzeń proponuje nam interpretację historii.


Spacer czwarty: Teraz Wrocław

Możliwe jest także odwrócenie tego porządku: interpretacja historii może pociągać za sobą konkretne koncepcje i decyzje architektoniczne. Spójrzmy na przykład we Wrocławiu najbardziej znany – odbudowę miasta zaczęto od podnoszenia z ruin kościołów, reprezentujących bardzo wysoki poziom budownictwa gotyckiego. Niejednokrotnie decydowano się nawet na wysiłek prawie całkowitej rekonstrukcji. Sytuacja, na pierwszy rzut oka, zastanawiająca – rząd państwa socjalistycznego, laicyzację społeczeństwa umieszczający pośród politycznych priorytetów, nie szczędził wysiłków, by w zrujnowanym Wrocławiu pełną świetnością zabłysły najpierw okazy architektury sakralnej.

Sens takiego postępowania stawał się oczywisty, gdy uświadomić sobie, że te urodziwe gotyckie świątynie pochodziły z epoki średniowiecza, z XIII i XIV wieku. A więc z czasów, które w oficjalnej i mocno popularyzowanej wersji dziejów przedstawiano jako epokę Piastów. Czyli jako epokę słowiańską, a właściwie polską. Z pietyzmem i sercem odtwarzane gotyckie kościoły wrocławskie miały się stać dla mieszkańców i dla świata dobitnymi dowodami pierwotnej polskości tych ziem. Ziem nazwanych wówczas, z całą świadomością sugestywnej siły języka, »odzyskanymi«.

Łatwo mi dzisiaj, po upadku komunizmu i po zniknięciu Polski Ludowej, dokonywać takiego obrachunku. Ale staram się zrozumieć, że wówczas, w niewyobrażalnie trudnym roku 1945 i w latach następnych, moje dzisiejsze rozumowanie byłoby zbyt proste. I nieprawdziwe. I niemożliwe.

Tym paru milionom znękanych wojną ludzi, którzy przyjechali na Dolny Śląsk, na Ziemię Lubuską i na Pomorze z najrozmaitszych stron, którym wojna zabrała ich rodzinne strony, nie tylko na dzisiejszej Litwie, Białorusi i Ukrainie, ale na Kielecczyźnie czy w nieistniejącej Warszawie, potrzebny był jakiś znak pokoju. Chciałbym, żeby to nie zabrzmiało ironicznie. Bowiem ludziom tym należy się niezwykły szacunek. Ich los potrafię porównać jedynie do losu ich mitycznych protoplastów, którzy przetrwali biblijny potop. Apokaliptyczna fala wojny wyrzuciła ich na nieznanym i obcym lądzie, na którym zastali jedynie ruiny, zgliszcza i widoczne na każdym kroku prowizoryczne groby. Na tym cmentarzu mieli stworzyć sobie ojczyznę. Trzeba im to było jakoś ułatwić. Trzeba im było powiedzieć: popatrzcie, kiedyś już tu byliśmy. W dawnych czasach gospodarowali tu nasi przodkowie. To oni zbudowali te piękne kościoły, które leżą teraz zdruzgotane. Możecie tu zostać. Macie prawo.

Dlatego czuję, że dzisiejszy Wrocław nie jest odbudowanym dawnym Breslau.

Spacer piąty:
»Zakazane tropy«

Wrocław jest do dawnego Breslau podobny, co można wnioskować z zachowanego w wielu kwartałach układu ulic, ze zrekonstruowanych budynków, z zainteresowania dla przeszłości miasta, z widocznego i podzielanego przez mieszkańców szacunku dla jego historii. Ale jest to szacunek, jakim darzy się niepoliczone trudy życia minionych pokoleń, bez rozróżniania narodowości czy religii.

W minionych kilkunastu latach wydobyliśmy z historycznej niepamięci – a czasami wręcz niewiedzy – znaczne obszary historii Wrocławia i Dolnego Śląska. W latach osiemdziesiątych XX wieku wzmogło się naturalne i coraz bardziej powszechne zainteresowanie przeszłością miasta i regionu. W licznych pracach historyków i publicystów akcentowano przede wszystkim wielonarodowy charakter miasta i jego wielokulturową tożsamość. Najpełniejszych przykładów takiego postępowania dostarczają monumentalne publikacje z ostatnich lat, na przykład: Encyklopedia Wrocławia (2000), Mikrokosmos. Portret miasta środkowoeuropejskiego. Vratislavia, Breslau, Wrocław Normana Daviesa i Rogera Moorhouse’a (2002), a także znakomite studium Gregora Thuma Die fremde Stadt Breslau. 1945 (2003).

Sądzę, że takie odczytywanie tożsamości miasta jako owocu kilku nacji tworzących złożone dzieje tej części Europy, jest czymś trwalszym od przejściowej optyki poprawności politycznej. Roswitha Schieb, obficie cytując teksty literackie, głównie wspomnienia i eseje pisarzy czy uczonych humanistów dawnego Breslau, przytacza rozmaite sądy i opinie. Na przykład urodzony i wychowany tutaj wybitny filozof i socjolog Norbert Elias napisał w 1984 roku, że przedwojenny Wrocław był całkiem niemiecki. »Nigdy nie słyszałem tam choćby jednego polskiego słowa«.

Z kolei Willy Cohn, także urodzony w Breslau i zamordowany przez narodowych socjalistów w 1941 roku, w pamiętniku pod tytułem Zakazane tropy (Verwehte Spuren, 1995) wspominając miasto z przełomu XIX i XX wieku eksponował niemały i wszechstronny wkład wrocławskich Żydów do kultury, nauki i zamożności miasta. Dzisiaj nikt nie zabrania nam wypatrywać dawnych wrocławskich śladów. Ale poruszanie się po zatartych tropach nie jest proste. Jeszcze inny pisarz, Günter Anders, autor często w Literarischer Reiseführer Breslau cytowanego eseju Odwiedziny w Hadesie (Besuch im Hades), pozwolił sobie na stwierdzenie: »Ogień, który w 1945 roku strawił Wrocław, został podłożony w roku 1938: w Noc Kryształową«.

Spacer szósty:
Widzę inaczej

Czytając Literarischer Reiseführer Breslau zastanawiałem się – między innymi, oczywiście – nad potrzebą spolszczenia tej książki. Właśnie – spolszczenia czy dokonania przekładu na język polski? Studiować niemiecką wersję, czy stworzyć własną? Jeżeli jest się wrocławianinem, nie ucieknie się przed podobną rozterką.

Dzisiejszy wrocławianin potrzebowałby chyba własnego, polskiego przewodnika po mieście. Przewodnik niemiecki, choć oprowadza nie tylko po przeszłości, choć ukazuje nie tylko utrwalony w słowach Breslau, ale uwzględnia także polską powojenną twórczość literacką, z naturalnej konieczności przyjmuje odmienną od naszej perspektywę. Jest to perspektywa trwającego około siedmiuset lat opisywania Wrocławia w języku niemieckim. Jeżeli w tej perspektywie pojawia się dobiegające teraz sześćdziesiątki polskie portretowanie Wrocławia, to – umieszczone na końcu niemieckiej perspektywy – wydaje się, zgodnie z prawami optyki i matematyki, niewielkim epizodem.

Polska perspektywa jest równie poprawna optycznie i psychologicznie. I dlatego jest też odwrotna do niemieckiej. Na pierwszym planie widzimy tych sześćdziesiąt lat, jakie w ubiegłym roku minęły od zakończenia drugiej wojny światowej, która zrewolucjonizowała Europę mocniej niż jakakolwiek wcześniejsza rewolucja. W dalszej odległości i w znacznym pomniejszeniu z mgły historycznej niepamięci wydobywają się zarysy niemieckiej przeszłości. By być sprawiedliwym, trzeba powiedzieć, że przedstawione w książce Roswithy Schieb literackie obrazy tej przeszłości są nadzwyczaj interesujące i pouczające. Większość z nich nie jest znana polskiemu czytelnikowi i, jak sądzę, powinna otrzymać również wersję polskojęzyczną.

Możliwe jest bowiem, że rację ma śląski poeta z drugiej połowy XVII wieku, ewangelicki pastor w Lubszy i Brzegu, Jan Fryderyk Biharowski, gdy w wierszu Ad Clarissimum et Doctissimum Authorem pisze: »Bo z Polakiem Niemiec często się schadzają, / Ręce i pieniądze sobie podawają«.


Andrzej Zawada pisarz, literaturoznawca, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, autor kilkunastu książek, m.in. Literackie półwiecze 1939–1989 (2001). Zagadnieniu kulturowej tożsamości Wrocławia i Dolnego Śląska poświęcił dwie książki eseistyczne: Bresław (1996) oraz Dolny Śląsk, ziemia spotkania (2002).


Available materials

Artykul jako pdf • ca. 370 KB